wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 1

Z szafki wzięłam moją ulubioną aktualnie, granatową, lekko pikowaną ku górze wiosenną kurtkę, chwyciłam torbę i wyszłam na świeże powietrze. Silny podmuch marcowego wiatru uderzył w moją skórę, pozostawiając na niej gęsią skórkę. Rutyną było to, że o 14.37 na parkingu szkolnym czekał już wujek tym razem w białym range rover'ze evoque, który był jednym z tych aut Steve'a które ani trochę mi się nie podobały. 
- Jak w szkole ? Wszystko okay? 
Przytaknęłam, wyjmując z opakowania dwie gumy, które zawsze były w aucie. Ciotka Angie była w pracy, a wujek miał właśnie przerwę, którą jako dyrektor firmy bankowej sam ustalał sobie o dogodnych dla niego porach. Wracali późnym wieczorem, przez co prawie cały dzień nie było ich w domu, co ani trochę mi nie przeszkadzało. 
- Może zjemy dziś w restauracji, huh? - Steve przelotnie popatrzył na mnie, aby za chwilę wrócić wzrokiem na autostradę.
Zachichotałam. - zawsze to robimy.
Zatrzymaliśmy się przy eleganckiej restauracji, których zbytnio nie lubiłam. Nie rozumiem dlaczego choć raz nie mogliśmy zjeść w czymś w stylu McDonald's, KFC lub bóg wie co. Przynajmniej nie musielibyśmy widziesz wszędzie naburmuszonych ludzi, przez których zdecydowanie odbiera mi apetyt. Jedynym plusem tego miejsca było to, że 300 metrów dalej znajdował się mój dom. Z menu wybrałam sałatkę i frytki po czym spojrzałam na kelnera. Był jasnym blondynem o niebieskich oczach. Przy sobie miał notes, gdzie pisał każde nasze zamówienie, choć wydawało mi się, że notował tam znacznie więcej. Nasze spojrzenia spotkały się, a chłopak lekko się uśmiechnął. 
- Za 25 minut państwa zamówienia będą gotowe. - oznajmił, po czym poszedł jak sądzę do kuchni .
Wiedziałam, że zjem lunch sama, tak było zawsze. Wujek wracał do pracy, a ja zostawałam sama, zresztą zawsze wszędzie byłam sama. Po zapowiedzianych 25 minutach mój posiłek wreszcie dotarł i spokojnie go spożyłam. Przy rachunku zostawiłam należną kwotę oraz napiwek. Z ziemi podniosłam torbę i zamierzałam już przemierzyć drzwi i po prostu udać się do domu.
- Zaczekaj. - odwróciłam się na słyszany już wcześniej głos. - To miejsce nie jest dobre, ani dla ciebie, ani dla nikogo, okey? Po prostu nie przychodź tu więcej. Tak będzie lepiej. - powiedział półszeptem.
Zdrętwiałam, naprawdę nie znałam tego chłopaka poza tymi kilkoma razami kiedy jadłam tu lunch lub wstępowałam rano po kawę. O co do cholery mu chodziło? 
- Przepraszam? Na pewno chodzi o mnie? 
-Jesteś Melissa Summer, prawda? 
- T-Tak. Chyba tak. Nadal nie rozumiem o czym ty mówisz, ani skąd znasz moje imię, mógłbyś mnie oświecić?
- Zaufaj mi - powiedział.- Hey i gdyby coś cie niepokoiło zadzwoń - wcisnął mi w rękę skrawek papieru. - Miłego dnia - uśmiechnął się. 
Zabawne, kurewsko zabawne. Wychodząc z lokalu ludzie patrzyli na mnie jak na potwora. Domyślałam się, że byłam potwornie blada. Kiedy po krótkim spacerze weszłam do domu, od razu zamknęłam drzwi podwójnie przekręcając klucz w prawo. Wyszłam po schodach i pobiegłam do mojego pokoju, rzucając torbę i kurtkę w kąt rzuciłam się na łóżko. Słowa chłopaka tkwiły mi w głowie. W ręce ściskałam kawałek papieru podpisanego imieniem "Luke" pod nim wpisany był jego numer. Patrzyłam w sufit, a po chwili całkiem straciłam poczucie czasu. Spojrzałam na mój telefon. Zastanawiałam się czy zapisać jego numer, to wszystko było chore. Tak, może to on po prostu był upośledzony czy coś w tym stylu. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, wyglądałam okropnie. Moje włosy miały nijaki kolor, były roztrzepane. Makijaż był lekko rozmazany przez parę łez, które wcześniej spadły na policzek. Zawsze wszystkim się przejmowałam, co było moją wielką wadą. Patrzyłam na swoje uda, biodra, brzuch.
- Jesteś grubą świnią - szepnęłam w lustro. - Za dużo zjadłaś.
Weszłam do łazienki i głęboko do gardła wepchnęłam dwa palce. Automatycznie zwróciłam lunch.
____________________________________________

Przepraszam, że tak długo mi to zajęło, ale wiecie szkoła i te sprawy. Kocioł, naprawdę.

czwartek, 8 maja 2014

Prolog


Sydney, Australia.
Dla niektórych spoza tej pięknej wyspy było to miejsce okropnych pająków, czy węży swoim jadem zabijających tysiące mieszkańców rocznie. Jednak miała swój urok, bo gdyby nie miała to czy ściągałaby dziesiątki, czy nawet setki tysięcy turystòw z Ameryki, Europy oraz Azji? Wieczne lato, uroda typowych surferów, ludzie, którzy żyli chwilą oraz wieczny chillout. Chodziłam do publicznego liceum, w którym byłam dość lubianą, pilną uczennicą. Miałam kilka przyjaciółek od serca, a nawet kochającego chłopaka. Życie idealne, huh? Hm, nie dla mnie. W środku mnie ukrywał się ból oraz nienawiść do samej siebie oraz każdego z otoczenia. Miałam chore wrażenia, że wszyscy wokół mnie są idiotami myślącymi o sławie, pieniądzach i seksie. Po wszystkich "spływało" to co mówili inni, ale najbardziej egoistyczne   było w tych ludziach ich wysokie niczym World Trade Center ego. W ich życiu chyba naprawdę brakowało jakiegoś Bin Ladena, który zburzyłby ich mniemanie o swoim perfekcjonaliźmie. Kurwa, oni byli naprawdę idiotami. Musiałam wytrzymać jeszcze dwa i pół roku w Hunters Hill High School na co kompletnie nie miałam ochoty, jednak rodzice, zanim zginęli w katastrofie samolotowej ponad 4 lata temu zawsze powtarzali mi, że w życiu najważniejsze jest zadowolenie z samej siebie, co napewno by się nie dokonało kończąc z wykształceniem podstawowym pod mostem wśród meneli, błagając przechodniów o pieniądze na jedzenie dla moich dzieci. Sama perspektywa takiej przyszłości przyprawiała mnie o mdłości. Whatever. Naprawdę potrzebowałam czegoś co odciągnęłoby mnie od tej chorej rzeczywistości.
                                                                                ***
Opierałam się na dzrzwiczkach mojej szafki sms'ując z koleżanką mieszkającą aktualnie w Perth.
- Mellie ! Mellie kochaniutka! - usłyszałam piskliwy głosik, wołający moje imię, które w tym zdrobnieniu brzmiało jak gówno, przysięgam.
- Amanda Darwing, kto by się spodziewał - burknęłam - nie teraz okay? Nie mam humoru.
Amanda, boże, chyba nawet szkoda mi było na nią słów. Typowa jakby to powiedziała babcia Kayli "latawica", muszę dodawać coś więcej? Słysząc donośny dźwięk dzwonka udałam się posłusznie do klasy na lekcję angielskiego. Pan Spitz był jednym z najlepszych i najsprawiedliwszych nauczycieli w tym liceum. Do każdego podchodził osobiście, nie zwracając uwagi na opinię ucznia, które toczyły się za każdym. Jakby na plecach każdy miał plakietkę z wypisanym określeniem charakteru.
Foster? - łobuz, Samantha? - idealna, wręcz kujonka dla której liczyło się tylko to, aby dostać się na Harvard.  Melissa - ?.Nigdy nie wiedziałam jak ocenić samą siebie, a to co mówili inni zawsze brałam do siebie. Znałam jedynie swoje wady nigdy nie pozwalając, aby mnie chwalono. Miałam wielkie kompleksy związane w moim okropnym wyglądem, bo niby jak można kochać rude zajmujące prawie całe policzki, a nawet nos piegi, ciemno blond włosy, które najwyraźniej nie były stworzone do pięknych, stylowych fryzur. Na pewno też nie byłam drobna, nie – kiedy byłam mniejsza byłam jedną z najbardziej otyłych dzieci w klasie, jednak po śmierci rodziców zaczęłam bardziej obserwować co jadłam, lub czego nie jadłam. Od zawsze powtarzano mi, że byłam pulchna, co jak prawie każdą rzecz brałam głęboko do siebie i nawet teraz kiedy schudłam jakąś ćwierć swojej poprzedniej wagi uważałam, że nigdy nie będę na tyle piękna, abym pokochała siebie w pełni. Utkwiłam wzrok na złotym rolex’ie, który dostałam od cioci i wujka, z którymi obecnie mieszkałam. Byli spełnionymi, zamożnymi ludźmi, którzy jednak nie mogli mieć dzieci, więc cieszyli się decyzją, którą podjęłam po stracie rodzicieli. Zapewniali mi absolutnie wszystko, pewnie dlatego ci fałszywi idioci ze szkoli interesowali się mną. Żyliśmy na wysokim poziomie, jednak nie czułam się swojo, ani w wielkiej willi, ani w towarzystwie rodziny.
 Witajcie w świecie Melissy Summer pełnym nienawiści do wszystkiego i wszystkich, planującą gdzieś głęboko w sobie ludobójstwo
_________
Hej, hej słońca, pewnie jak się domyślacie po tytule, będzie to fanfiction z wokalistą i gitarztystą 5SOS Luke’iem Hemmings’em. Jeśli nie wiecie kim on jest ‘google it’. Okay,  enjoy!
Jest to fanfic MOJEGO AUTORSTWA, NIE TŁUMACZENIE. Mam nadzieję, że wam się spodoba, chociaż ja sama kompletnie nie jestem zadowolona z tego początku. I przepraszam, że nie dość, że krótko to jeszcze strasznie nudno, ale niestety pierwsze rozdziały takie będą, myślę, że kolejne czyt. 2, 3 zaczną być ciekawsze. 
Ilysm :)